Paradygmat równowagi kalorycznej jest najczęstszym, niemal bezkonkurencyjnym modelem kontrolowania wagi. Zgodnie z nim zapotrzebowanie energetyczne, czyli ustalona liczba kalorii wyznaczać ma zawartość codziennego talerza. Efekt odchudzania osiąga się wówczas prosto poprzez spożywanie mniejszej ilości kalorii niż dzienne zapotrzebowanie. Za powody przekraczania tego zapotrzebowania – i tycia – uznawane są niewiedza, nieumiarkowanie, brak silnej woli czy po prostu obżarstwo. Rozwiązaniem jest wówczas edukacja, jako czynnik wpływający na zmianę tzw. zachowań żywieniowych.

Tymczasem naukowcy coraz częściej krytykują ten model, kwestionując kierunek argumentacji. Za tycie rzeczywiście odpowiada brak równowagi kalorycznej, ale mechanizmy, które za nią stoją są znacznie bardziej złożone niż mechaniczne przeliczenie kaloryczności na wydatkowaną energię. Metabolizm ciała to nie ognisko, w którym spalają się nasze posiłki, ale proces znacznie bardziej sprytny, skomplikowany – i niedokładnie poznany. Na jego przebieg, na zapotrzebowanie energetyczne i wreszcie na łaknienie wpływ ma nie tylko liczba pokonanych dziennie pięter i pompek, ale i sama dieta. Dlatego znaczenie ma nie tylko to ILE, ale przede wszystkim CO spożywamy.

Kalorie Oreo to naprawdę nie to samo, co kalorie z oliwek, argumentuje David Ludwig, profesor Harvard Medical School. I dodaje: „Organizmy tych nielicznych osób, które są zdolne ignorować głód przez dłuższy czas, odpowiedzą spowolnieniem metabolizmu. Oznaczać to będzie, że aby wciąż tracić na wadze, będą musiały jeść coraz mniej, mimo coraz większego łaknienia. To zderzenie siły woli i metabolizmu, większość osób tej bitwy nie jest w stanie wygrać.”

Więcej tutaj.